Wyjazd na ostatni gwizdek i mapa spełnionych marzeń Gosi!

Hej! Mam na imię Gosia
i na program wyjechałam w wieku 26 lat, można by więc powiedzieć, że na ostatni gwizdek. W Stanach spędziłam prawie dwa lata i przez cały ten czas mieszkałam w Short Hills (New Jersey) z moją rodzinką, która okazała się moim perfect match. Decyzja o wyjeździe dojrzewała we mnie prawie 10 lat. W końcu, po studiach stwierdziłam, że to jest ostatni moment, na spełnianie moich American Dreams.

Wiecie jak to jest z marzeniami…
Mają one to do siebie, że wszystkie są realne, tylko niektóre potrzebują konkretnej szerokości geograficznej. I wiele ze swoich, często dziecięcych marzeń, mogłam spełnić jedynie w USA. Po procesie matchingu, planując swój pobyt, zakładałam, że na pewno uda mi się zobaczyć Nowy Jork – no bo w końcu będę mieszkać tuż obok! I pewnie kiedyś uda się polecieć gdzieś na weekend. Nigdy jednak nie sądziłam, że w ciągu tych dwóch lat odwiedzę 30 stanów! I odhaczę taką listę marzeń, jaką kiedyś zapisywałam tylko w głowie albo oglądałam w amerykańskich filmach z wypiekami na twarzy. Trudno byłoby opisać tutaj każde z nich, więc pozwolicie, że przybliżę jedynie niektóre…

Zaczynamy, Yeehaw!
Moja pierwsza podróż na programie to było Nashville w Tennessee, czyli tam, gdzie country jest religią. To wtedy odkryłam, że naprawdę można tańczyć jak w amerykańskich filmach – na ogromnym parkiecie, z tłumem ludzi, w kapeluszu i kowbojkach! Zastanawiałam się jak oni to robią! Jak to możliwe, że wszyscy znają kroki? A okazuje się, że wystarczy 3 minuty obserwacji i można tańczyć jak Miley Cyrus w Hoedown Throwdown.

Aloha, spełnione marzenia!
Nie zaskoczę nikogo pisząc, że Hawaje to miejsce, gdzie można spełnić wiele swoich marzeń. Samo wylądowanie tam wywołało u mnie łzy wzruszenia. Ale być to jedno, a doświadczać to kolejne. Marzyłam zobaczyć tradycyjny taniec hula, posłuchać na plaży muzyków grających na ukulele, zobaczyć wschód słońca ze szczytu wulkanu, zjeść prawdziwe shave ice, skoczyć ze spadochronem, surfować. To wszystko było tam możliwe i wszystko to zrobiłam. No może poza surfowaniem, bo kto by pomyślał, że tak trudno jest utrzymać się na desce!

Galop przez prerie Montany i Monument Valley!
Zawsze chciałam jeździć konno, ale nie w stadninie, nie na lonży i nie w Polsce! Moim marzeniem było samodzielne, swobodne prowadzenie konia przez prerie i pustynie. W Montanie, gdy pierwszy raz wsiadłam na konia poczułam się jak w westernie. Ale bez dublera i bez green screenu. Powtórzyłam jazdę wśród czerwonych skał Monument Valley i myślę, że to uczucie i ten widok zostaną ze mną na zawsze.

Kibicuję marzeniom!
W Polsce daleko mi było do oglądania meczy w telewizji, a na stadiony nie ciągnęło mnie wcale (no chyba, że na koncerty). Ale w Stanach rozgrywki sportowe to wyższy level przeżycia. Zaczęłam od meczu NBA i przepadłam. Narodziło się we mnie marzenie, żeby pójść chociażby na jeden mecz każdej ligi. W kolejnych miesiącach miałam na koncie NFL, MLB i NHL (Go Devils!!). Wspaniale było okrywać, że to wszystko naprawdę wygląda jak na filmach. Są cheerleaderki, maskotki, kiss cam i tailgating na stadionowym parkingu! Bo tam to nigdy nie jest tylko mecz – to jest ogromne SHOW i wydarzenie łączące ludzi.

Bagna, jazz i… nuggets?
Jeżeli miałabym powiedzieć, z którą księżniczką Disneya się utożsamiam to byłaby to Tiana z filmu „Księżniczka i żaba”. A dlaczego? Bo nie ustępowała w realizacji marzeń. Dlatego Nowy Orlean w Luizjanie był moim „must to visit”. Płynęłam przez tamtejsze bagna karmiąc (i głaskając!) krokodyle. Wieczorem jadłam je w formie nuggetsów na French Quarter, słuchając jazzu na żywo.

„We’re all in this together” – 9-letnia Gosia krzyczy ze szczęścia!
Nie byłabym sobą, gdybym nie napisała tutaj o odwiedzeniu East High School w Salt Lake City w Utah. Jeżeli tak jak ja wychowaliście się na produkcjach Disneya, to na pewno wiecie, że właśnie ta szkoła była planem filmowym dla serii „High School Musical”. Przysięgam, że popłakałam się jak tylko przekroczyłam próg. Te korytarze, ta stołówka, ta aula, ta sala gimnastyczna! Pewien uczeń wychodząc z zajęć (bo tak, to liceum normalnie funkcjonuje!) zaproponował, że nas oprowadzi i opowiadał nam o tym, jak wygląda nauka w najpopularniejszym liceum na świecie. Mam dreszcze wspominając to miejsce, ale te emocje zrozumieją tylko Ci, którzy tak jak ja dorastali przy tych filmach.

Niagara Falls – spełnianie nie tylko swoich marzeń.
Spełniałam też marzenia moich bliskich! Gdy odwiedziła mnie moja rodzina zabrałam ich na Wodospady Niagara, bo pamiętałam, że moja mama zawsze opowiadała, że ona „kiedyś to by chciała zobaczyć tę Niagarę”. Odwiedziliśmy też wspólnie Washington D.C. i Philladelphie. I muszę przyznać, że nie wiem co dało mi większą satysfakcję – spełnianie moich marzeń, czy możliwość spełnienia marzeń moich bliskich.

Dogonić marzenia…
Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że przebiegnę półmaraton, pewnie popukałabym się w czoło. A że przebiegnę dwa, i to w Nowym Jorku? Prędzej świnie zaczną latać. Ale program AuPair zmienia mindset i chce się wszystkiego bardziej, więcej i dalej! Kupiłam buty do biegania i zanim się obejrzałam zakładali mi medal za ukończenie Central Park Half Marathon. Dwa miesiące później poprawiałam czas na półmaratonie na Brooklynie. Czy byłoby to możliwe w Polsce? Sam bieg pewnie tak, ale nigdy nie chodziło tylko o przebiegnięcie dystansu.

Studenckie życie po amerykańsku
Zwiedziłam kampusy Yale, Stanford, Princeton i Harvardu i chociaż przez chwilę mogłam poczuć się jak studentka, którą stać na czesne na tych uniwersytetach. Zwiedzałam ogromne biblioteki i miasteczka uniwersyteckie, chodziłam na mecze uniwersyteckich drużyn (GO BULLDOGS!!), jadłam lunch i popijałam kawę na dziedzińcach z uczniami. A wiecie co jest najlepsze? Że nie musiałam ciagle udawać, że się uczę, bo dzięki kursom w programie Au Pair mogłam kształcić się na uczelniach w USA i to w tematach, które najbardziej mnie interesowały. W Polsce edukacja była dla mnie przykrym obowiązkiem. W stanach – spełnieniem marzeń.

Przygody mierzone w milach
Nigdy nie sądziłam, że sama jazda samochodem może być spełnieniem marzeń. A jednak! Bo to właśnie w USA można przejechać się Route 66 – najbardziej filmową drogą na świecie. Zimny łokieć nigdy nie był tak satysfakcjonujący jak wtedy. Ale poza tym, w ciągu programu przejechałam łącznie 48 tys mil zwykłymi autostradami, miasteczkami i pustkowiami. Mil w powietrzu nawet nie będę próbować policzyć. Najistotniejszy jest fakt, że droga była moim domem i pokochałam ją, bo prowadziła mnie w kolejne miejsca, do spełniania kolejnych marzeń.

Gdy natura bierze marzenia na spacer
Pamiętam, że kiedyś Stany kojarzyły mi się tylko z wielkimi miastami… Nowy Jork, Miami, Las Vegas, Chicago, Los Angeles, San Francisco. Trzeba jednak pamiętać, że USA to kraj kontrastu między drapaczami chmur a dziką naturą. Gdy to zrozumiałam, parki narodowe stały się moim priorytetem na liście marzeń do spełnienia i w ciągu tych dwóch lat odwiedziłam ich łącznie 11! Przytulałam największe drzewa świata w Parku Sekwoi, ustępowałam pierwszeństwa bizonom i zachwycałam się kolorem gorących źródeł w Yellowstone, walczyłam z upałem w Dolinie Śmierci, przeszłam trekking przez koryto rzeki w Zion, zaglądałam w przepaść Wielkiego Kanionu. Czy mogłabym to zrobić gdziekolwiek indziej na świecie? No właśnie.

Dlaczego o tym opowiadam?
Bo jednym z największych prezentów, jakie daje Au Pair in America, jest możliwość.Możliwość by przeżyć, zobaczyć, spróbować – czasem rzeczy, których w Europie nie da się doświadczyć w taki sposób. To właśnie tam nauczyłam się, że marzenia nie są „za duże”.Czasem po prostu czekają na odpowiedni moment, a czasem na odpowiednie miejsce 😉 Dziś, kilka miesięcy po powrocie z programu patrząc na mapę Stanów, widzę nie tylko miejsca, ale przede wszystkim widzę wspomnienia. Najprościej ujmując – mapa USA stała się dla mnie mapą spełnionych marzeń.
Mam nadzieję, że poczuliście się zainspirowani! Życzę Wam udanego spełniania marzeń!
Gosia
Zamów broszurę
Zamów bezpłatną broszurę i zapoznaj się z ideą bycia Au Pair.
Przedstaw nas swoim bliskim!

Odkryj plusy
naszego programu
Au Pair



